Maria Cichocka urodziła się w 1932 roku w Jabłonnie Lackiej. Jej ojciec został zamordowany przez Niemców w pierwszych miesiącach wojny za posiadanie broni. Okupację przeżyła razem z mamą i siostrą bliźniaczką. Po wojnie uczyła się w szkole średniej w Sokołowie Podlaskim, a później w Drohiczynie. Pracowała w Banku Spółdzielczym w Jabłonnie. Ma dwóch synów i dwoje wnuków.
Wspomnienia Marii Cichockiej
Wspomnienie o ojcu zamordowanym przez hitlerowców w pierwszych dniach wojny.
Nie mógł się z nami pożegnać
Mój ojciec Jan Tomasiuk pracował jako naczelnik poczty w Jabłonnie Lackiej koło Sokołowa Podlaskiego. Po wybuchu wojny jako pocztowiec dostał odroczenie i nie był w wojsku. Prawdopodobnie ze względu na łączność telefoniczną, która obsługiwał. Jako urzędnik państwowy posiadał służbową broń – pistolet. Po wkroczeniu Niemców, moja mama przeczytawszy obwieszczenia o zdawaniu posiadanej broni pod rygorem kary śmierci, prosiła ojca, by ją oddał albo wrzucił do studni. Tato nie chciał o tym słyszeć. Według niego byłaby to zdrada ojczyzny. Jako głęboki patriota wierzył, że niedługo ruszą nam na pomoc alianci więc każda broń będzie potrzebna.
W tak małej miejscowości wszyscy wiedzieli, że oprócz policji, broń posiadał także mój ojciec. Z opowiadań mamy wiem, że ojciec musiał komuś powiedzieć, gdzie schował pistolet. Niemcy najpierw wyjęli broń z kryjówki, która była poza domem, a później po niego przyszli. Miałam wtedy sześć lat i doskonale pamiętam, jak prowadzili tatę skutego do samochodu. Bawiłyśmy się z siostrą na sąsiednim podwórku i widziałam jak ojciec, zdając sobie sprawę, co go czeka, chciał się z nami pożegnać, ale mu nie pozwolono. Widziałam, jak odchylił głowę w naszą stronę, ale go szarpnięto. Widziałam go po raz ostatni.
Dziewięć kul
Wyrok nie został wykonany natychmiast. Przez dwa tygodnie przewożono ojca do kilku więzień, bito i torturowano. Ponieważ był to pierwszy taki przypadek w naszej okolicy, życzliwi ludzie m.in. miejscowy proboszcz, ofiarowali mamie pieniądze, kazali też jeździć i szukać ojca. Wtedy już było wiadomo, że Niemcy chętnie brali łapówki za wypuszczenie aresztowanego. Znajomy lekarz z Sokołowa, u którego leczyła się nasza rodzina, dał swój samochód z szoferem, którym wożono mamę pod wskazane adresy w nadziei, że ojciec się znajdzie. Mama zamiast ojca znalazła obwieszczenie o wykonaniu na nim wyroku śmierci 16 listopada 1939 roku. Jedno z nich zerwała. Przekupując obsługę, dostała się do siedziby sądu wojskowo-wojennego. Będąc w głębokiej rozpaczy, zdeterminowana, zażądała wydania zwłok. Napotkała na śmiech i kpiny ze strony oprawców. Powiedzieli, że jeśli się kogoś zabija, to się go nie oddaje. Mama stanowczo zaprotestowała i powiedziała, że się nie ruszy bez pozwolenia na wydanie zwłok; mogą ją nawet zabić. Postawiła na swoim. Może dlatego, że był to początek okupacji i Niemcy starali się zachować pozory normalności. W latach późniejszych prawdopodobnie straciłaby życie. Zresztą wydając zezwolenie byli przekonani, że i tak nie znajdzie miejsca pochówku ojca, gdyż na tamtym terenie zabito i pochowano około stu osób. I gdyby nie przypadek, tak by było.
W dniu śmierci mojego ojca zabito jeszcze dwoje nauczycieli. Jeden z mieszkańców przyglądał się egzekucji z ukrycia. Niemcy zauważyli go i za karę kazali mu pogrzebać zabitych w jednym dole. Dzięki temu wiedział, gdzie jest ciało ojca. Według relacji tamtego człowieka, rozstrzeliwał pluton egzekucyjny składający się z dziesięciu żołnierzy. Ojciec dostał dziewięć kul w okolice serca. W momencie egzekucji klęczał, miał zawiązane oczy i ręce. Tak go też wrzucono do dołu.
Wydając zgodę na przekazanie zwłok, Niemcy zaznaczyli, że mama ma trzy dni na przewóz i pochówek. Były problemy z komunikacją. Na szczęście znalazł się życzliwy człowiek, który jadąc furmanką dniem i nocą, dowiózł mamę do miejsca zamieszkania. Zdążyła pochować ojca.
Po pewnym czasie wojsko niemieckie zajęło pomieszczenia po poczcie. Lokal ten znajdował się w naszym domu. Fakt ten moja mama przyjęła z ogromną przykrością. Oprawcy zajęli miejsce, w którym pracował ojciec. Pomimo, że byłam wtedy małym dzieckiem, doskonale to wszystko pamiętam. Resztę wiem z opowiadań mamy, która sama musiała nas wychować. Do dziś pamiętam rany na piersiach ojca i ognisko w ogrodzie, gdzie mama spaliła jego zakrwawione ubranie.