Ks. Krzysztof Nalepa

Ks. Krzysztof Nalepa urodził się w 1967 r. w Tarnowie. Wyższe Seminarium Duchowne w Łodzi (1988 – 1994) ukończył z tytułem magistra teologii przyjmując święcenia kapłańskie 11 czerwca 1994 r. w Bazylice Archikatedralnej w Łodzi z rąk arcybiskupa Janusza Bolonka. Pracował w następujących parafiach: św. Małgorzaty, Panny i Męczennicy w Witowie (1994 – 1996), św. Stanisława, Biskupa i Męczennika w Bełchatowie (1996 – 1998), św. Józefa w Łodzi – Rudzie (1998 – 1999), Najświętszego Serca Jezusowego w Łodzi – Retkini (1999 – 2002), św. Józefa w Łodzi (2002 – 2005), św. Wojciecha, Biskupa i Męczennika w Łodzi (2005 – 2008). Od 27 sierpnia 2008 r. wikariusz parafii – sanktuarium Miłosierdzia Bożego w Łodzi. W latach 1995 – 1998 odbył studia podyplomowe z teologii liturgii w ATK, filia w Łodzi. Korespondent tygodnika katolickiego „Niedziela Łódzka”, współredaktor Wiadomości Archidiecezjalnych Łódzkich (od 1997 r.), współredaktor łódzkich kolumn tygodnika katolickiego „Niedziela” (1998 – 2001). Katechizuje w I LO im. M. Kopernika w Łodzi.

Ks. Roch Łaski urodził się w 1902 r. w Gulewie. Studiował w Seminarium Duchownym w Łodzi. Na kapłana został wyświęcony w 1927 r. Podczas kampanii wrześniowej 1939 r. pełnił funkcję kapelana wojskowego w Warszawie.Aresztowany 6 października 1941 r. i osadzony w obozie przejściowym w Konstantynowie, a później w obozie koncentracyjnym w Dachau. W 1949 r., w Wielki Piątek, ks. Łaski został przy ołtarzu aresztowany przez UB i wywieziony z Witowa. Do kraju powrócił 14 kwietnia 1946 r. Był proboszczem m.in. w Witowie. Szykanowany przez Urząd Bezpieczeństwa. Zmarł 13 maja 1949 r.

Wspomnienia ks. Krzysztofa Nalepy

Ksiądz Krzysztof Nalepa, wikariusz parafii Witów, wspomina śp. ks. Rocha Łaskiego, więźnia obozu koncentracyjnego Dachau, zamordowanego przez UB w 1949 r.

W XX stuleciu wrócili męczennicy


Po święceniach kapłańskich w 1994 r. otrzymałem nominację wikariuszowską do parafii św. Małgorzaty w Witowie. Miejsce to i jego historia urzekły mnie. O ks. Rochu Łaskim podczas pracy w Witowie nie wiedziałem zbyt wiele. Owszem, pamięć o nim trwała, ale żadnych spisanych świadectw w parafii nie było. Przypominała mi o jego osobie każdego roku w okolicach 13 maja Msza św. odprawiana w jego intencji w tym kościele a zamawiana przez siostrzenicę ks. Łaskiego, Krystynę Łoskot z Łodzi. Dopiero po wyjściu z Witowa tak naprawdę zainteresowałem się tą piękną postacią, w związku ze zbliżającą się 50. rocznicą jego śmierci. Wpłynęły na to również apele Ojca Świętego, który przygotowując Kościół na przeżywanie Roku Wielkiego Jubileuszu Chrześcijaństwa 2000 napisał w Liście Apostolskim „Tertio Millennio adveniente”: „W naszym stuleciu wrócili męczennicy. A są to często męczennicy nieznani, jak gdyby nieznani żołnierze wielkiej sprawy Bożej. Jeśli to możliwe, ich świadectwa nie powinny zostać zapomniane w Kościele. Zgodnie z sugestią Konsystorza trzeba, ażeby Kościoły lokalne, zbierając konieczną dokumentację, uczyniły wszystko dla zachowania pamięci tych, którzy ponieśli męczeństwo”. Dzięki wcześniejszym kontaktom z siostrzenicą ks. Łaskiego dotarłem do wielu ciekawych informacji i fotografii dotyczących życia naszego bohaterskiego kapłana. Niniejsze opracowanie zawiera na pewno różne nieścisłości i braki. Trzeba powiedzieć, że nie jest łatwo odtworzyć to życie. Przy jeszcze większym nakładzie czasu i poszukiwań udałoby się zgromadzić więcej wiadomości i świadectw. Myślę jednak, że to skromne opracowanie wystarczająco ukazuje ks. Łaskiego jako ofiarę dwóch totalitaryzmów i jego męczeństwo. Cieszę się, że może być ono ukazane na nowo i pełniej w 100-lecie jego urodzin.

W naszej archidiecezji było wielu kapłanów, którzy zostali zamordowani przez władzę stalinowską. Jedną z pierwszych ofiar był ks. Roch Łaski. Urodził się 16 sierpnia 1902 r. w miejscowości Gulewo, w powiecie gostynińskim. Rodzice, Michał i Józefa, zaszczepili kilkorgu swoim dzieciom głęboką wiarę w Boga. W 1922 r. Roch Łaski zapukał do furty seminarium duchownego w Łodzi. Podczas studiów zyskał sympatię wszystkich: lubili go profesorowie i koledzy, imponował siłą fizyczną i oryginalnym dowcipem, a przede wszystkim pilnością i pobożnością. Po wyświęceniu na kapłana 13 listopada 1927 r. w Łodzi rozpoczął pracę duszpasterską. Został prefektem w Jeżowie, Rudzie Pabianickiej l katedrze łódzkiej. Jeszcze przed wojną był proboszczem dwóch parafii: Narodzenia NMP w Łękawie (od kwietnia 1932 do kwietnia 1934) i Matki Boskiej Częstochowskiej w Żeroniach. Organizuje życie religijne świeżo powstałych parafii.

Najdroższa służba Bogu i Ojczyźnie


Ksiądz Łaski w początkach swego kapłaństwa wyjeżdżał z dziećmi i młodzieżą na kolonie letnie. Zastępował niejednemu dziecku ojca lub matkę. Patrząc na późniejsze jego życie można sądzić, że w latach poprzedzających wybuch II wojny światowej mocno związał się z wojskiem i ruchem harcerskim. Zachowało się kilkanaście zdjęć sprzed wojny, na których widać ks. Rocha Łaskiego w mundurze wojskowym na różnych zlotach, spotkaniach, czy uroczystościach. Ta służba Ojczyźnie musiała być mu droga, skoro już na obrazku prymicyjnym na nią wskazał.

Podczas kampanii wrześniowej 1939 r. pełnił funkcję kapelana wojskowego w Warszawie. Rodzina otrzymała wówczas wiadomość, że zginął podczas walk, ale wkrótce ta informacja okazała się nieprawdziwa. Po tych wydarzeniach najprawdopodobniej wrócił do Żeroni. Niemcy podczas wojny systematycznie nasilali walkę z Kościołem katolickim, który był jedyną ostoją polskości. Walkę tę prowadził polakożerca Greiser. Jako pan i zarządca poznańskiego, ziemi warckiej i południowego okręgu inowrocławskiego, wydał rozkaz aresztowania polskich księży i umieszczenia ich na forach w Poznaniu i w zniszczonej fabryce w Konstantynowie pod Łodzią. Gestapo poznańskie, łódzkie i inowrocławskie spełniając rozkazy Greisera, wczesnym rankiem 6 października 1941 r. aresztowało 550 księży. Tam pozostali przez trzy tygodnie. W grupie kapłanów osadzonych w Konstantynowie znalazł się ks. Roch Łaski. Rozpoczął się dla niego bardzo trudny okres życia. Ks. Ludwik Bujacz, współwięzień, tak opisał te dni:  „Warunki okropne, na forach ciemno, ciasno i duszno, obchodzenie się z więźniami straszne, bicie, ćwiczenia karne i zmęczenie wyszukaną a bezcelową pracą. Trzy dni spania na gołych deskach i strugi wody wdzierającej się przez otwory w dachu. Po trzech dniach przywieziono wóz targanej słomy i rozrzucono na podłodze. To miało zastąpić sienniki. Gestapo przez cały czas pobytu na forach i w Konstantynowie przeprowadzało formalności związane z dalszym wyjazdem. Aby jednak zachować pozory, że nie mają złych zamiarów względem aresztowanych, powtarzali często, że wszyscy będą zwolnieni i wywiezieni do Generalnej Guberni. 28 października przygotowali grupy po 25 osób i osobowymi samochodami przewieźli wszystkich z Konstantynowa na stację Karolew w Łodzi i kazali wsiadać do pociągu osobowego. Do każdego przedziału przeznaczono sześć osób, każdy szósty, tak zwany szóstkowy był odpowiedzialny za całość swego kompletu. W razie ucieczki kogoś z przedziału, szóstkowy miał natychmiast o tym donieść, co więcej, grożono mu, że będzie rozstrzelany, jeśli ktoś ucieknie. Po załadowaniu pociągu gestapowcy zamknęli wszystkie drzwi na klucz, by nikt w drodze nie uciekł. Od czasu do czasu, w biegu pociągu, sprawdzał gestapowiec, czy wszyscy są w wagonie. Z pociągu widzieliśmy, jak na stacji grupa Niemców, w cywilnych ubraniach, przypatrywała się nam spoza wagonów. Była to straż pilnująca, by ktoś z nas nie ukrył się między wagonami towarowymi. Około godziny 17 nasz transport wyruszył do miejsca swego przeznaczenia. Po 36 godzinach, dnia 30 października przyjechaliśmy na dworzec kolejowy w Dachau”. (Ks. Ludwik Bujacz, Obóz koncentracyjny w Dachau, Łódź 1946)


Odarty z szaty kapłańskiej, przywdziany w obozowe łachmany


Pociąg przyjechał do Dachau o 4 rano. Na dworze był śnieg i mróz. Więźniowie czekali zmarznięci i głodni do godz. 6. Następnie przyszło sześćdziesięciu esesmanów, którzy zaprowadzili do obozu naszych kapłanów jak zbrodniarzy. Po przybyciu na miejsce więźniów wprowadzano w „nowe życie”. Sprawdzono obecność imiennie i spisano ponownie ich personalia. Trzeba było się rozebrać i oddać wszystko, co się miało przy sobie. Każdy musiał zapamiętać swój numer obozowy. Ludzie stali się numerami. Nasz ks. Roch Łaski otrzymał numer 28328. Potem więźniów ostrzyżono, wydezynfekowano, każdy się wykąpał i otrzymał więzienne ubranie, czyli pasiaste łachmany, często za krótkie i za ciasne. Na nogi otrzymali drewniane buty z płóciennym wierzchem. Skarpet nie dostali, ani czapek na głowy. Po tym wstępie ustawiono więźniów piątkami i zaprowadzono na blok 28 – nowe miejsce zamieszkania. Przez świeckich więźniów ten blok nazywany był plebanią. Rozpoczęło się dalsze wprowadzanie w życie obozowe. Nauka regulaminu, ścielenie łóżek, dbałość o szafki, buty, czystość menażek itp. Można sobie wyobrazić stan ducha tego człowieka: gorliwego kapłana i patrioty. On, który z pracą duszpasterską łączył służbę dla Ojczyzny, został w taki sposób potraktowany przez najeźdźcę. 

Ks. Łaski nie spisał swoich przeżyć obozowych. Czasem opowiadał o nich rodzinie, która przechowuje te wspomnienia. Wiadomo, że doznał tam wielu upokorzeń: bicia, kopania, głodu, pracy w kamieniołomie. Praca w obozie obowiązywała przez 12 godzin, od 6 do 18. Trudno dokładnie odtworzyć zajęcia  ks. Łaskiego w obozie. Ale jest pewne, że nie użalał się nad sobą. Świadczą o tym dwa wspomnienia rodzinne. Kiedy jakimś cudem otrzymał list od swej siostry, która również przebywała w Niemczech na robotach, na jej pytania co do swego stanu zdrowia i potrzeb odpowiedział, że czuje się dobrze i nic mu nie potrzeba. Siostra jednak wysłała do obozu paczkę dla brata, ale nie wiadomo czy ją otrzymał. O drugim epizodzie opowiadał sam ks. Łaski. Kiedyś idąc do pracy został zatrzymany przez pewnego człowieka, który zwrócił się do niego po imieniu z zapytaniem, czy jutro też będzie tędy przechodził. Odpowiedział, że tak. Nazajutrz od tego nieznajomego człowieka otrzymał coś do jedzenia i trochę odzieży. Nie wiadomo, czy mu się przydały te rzeczy, czy rozdał je bardziej potrzebującym, czy też zabrano mu je. Postawa taka wypływała z głębokiej duchowości ks. Łaskiego. Odarty z szaty kapłańskiej, przywdziany w łachman obozowy stał się pokutnikiem. Te wszystkie upokorzenia i trudy ukształtowały w nim nowego człowieka, jeszcze bardziej otwartego i wrażliwego na ludzką niedolę. Dla ks. Rocha i wielu innych kapłanów jedynym promieniem była wiara. Łączność z Bogiem nadawała sens ich życiu.

W obozie w Dachau było więzionych 1200 polskich księży. Nie wolno było im wypełniać swej posługi. Niemcy ziali do nich nienawiścią. Mimo tego w każdej izbie kapłani wybrali ojca duchownego, który troszczył się o życie duchowe, wieczorem odmawiał modlitwy, prowadził rachunek sumienia, a dzień kończył błogosławieństwem. Wkrótce za pośrednictwem komand wyjazdowych postarali się o hostie, komunikanty i wino, by następnie w ścisłej tajemnicy sprawować Mszę św. Kapłani w pełnej dyskrecji świadczyli pomoc duchową więźniom udzielając im sakramentów i prowadząc rekolekcje. Ich postawa podnosiła na duchu wielu. To życie religijne wyszło na jaw jako zorganizowane, już po wyzwoleniu obozu.
 Dziękczynienie za zwycięstwo przy krzyżu

29 kwietnia 1945 r. o godzinie 17.15 obóz w Dachau został wyzwolony przez osiemdziesięciu żołnierzy amerykańskich 7 armii generała Pattona. Była to niedziela. Panowała wielka radość, więźniowie rzucali się sobie na szyję i entuzjastycznie witali żołnierzy amerykańskich. Zaraz po wyzwoleniu ks. Roch Łaski zachorował niebezpiecznie na tyfus brzuszny, z którego szczęśliwie wyszedł cało. Po wyzwoleniu życie w obozie jeszcze toczyło się, ale już nie w poniżeniu i upodleniu. Więźniowie byli poddawani leczeniu, przygotowywano dla nich ubrania, wystawiano dokumenty. Ks. Łaski pełni wówczas posługę kapelana Polskich Sił Zbrojnych w stopniu majora. Zachowało się kilka zdjęć, na których widać ks. Łaskiego odprawiającego Mszę św. polową w Dachau. W obozie na głównej ulicy przed placem zbiórkowym stanął duży krzyż, a na nim zawieszono obraz Matki Boskiej Częstochowskiej. Przy tym krzyżu Polska w Dachau zaniosła 3 maja dziękczynienie za zwycięstwo. Dla byłych więźniów z poszczególnych krajów przygotowywano transporty. Zachowała się jego legitymacja byłego jeńca wojennego, wystawiona 7 listopada 1945 r., a także kilka fotografii, na których widać ks. Łaskiego odprawiającego polową mszę świętą w Dachau. Adnotacja Punktu Emigracyjnego w Legnicy zachowana w tej legitymacji pozwala ustalić datę powrotu ks. Łaskiego do kraju na 14 kwietnia 1946 r. Wracał do Polski w mundurze wojskowym z dystynkcjami i krzyżem w klapie (nie od razu można było zdobyć sutannę). Jego powrót, ubiór i wcześniejsze zaangażowanie patriotyczne nie spodobały się ówczesnej władzy. Był to początek kolejnej drogi krzyżowej tego kapłana.

Wrócił do parafii w Żeroniach, ale wkrótce otrzymał przeniesienie na probostwo do Witowa. Pracował tam bardzo gorliwie. Podczas prawie trzech latach pasterzowania swą postawą pełną uczynności i poświęcenia zjednał sobie serca parafian. Wspólnie z nimi otynkował duży kościół, ufundował dzwony, urządził misje, zaprowadził i ugruntował nabożeństwo do Najświętszego Serca Pana Jezusa. Wszystko, co czynił, wypływało z miłości do Boga i Ojczyzny. Już na swym obrazku prymicyjnym napisał motto: „Bóg i Ojczyzna”. I w tej służbie autentycznie się spalał. W kronice parafialnej w Witowie ks. Łaski nie napisał ani jednego zdania. Natomiast pamiątką z okresu jego pracy w parafii jest wpis dokonany w kronice przez biskupa Michała Klepacza z okazji wizytacji kanonicznej 3-4 czerwca 1948 r. Pasterz diecezji wyraził wielkie uznanie dla pracy księdza proboszcza Łaskiego i jego energii, mimo przebytego obozu w Dachau.


Dachau można przeżyć, ale UB ma lepsze metody


Praca duszpasterska ks. Rocha Łaskiego to ciągła droga krzyżowa. Nieustannie był o coś posądzany przez UB, wzywany na przesłuchania, szykanowany, nierzadko wywlekany do lasu i bity. Ponoć nawet podrzucano mu broń. Jego piękna przeszłość będąca służbą Bogu i Ojczyźnie nie podobała się. Pewien parafianin witowski wspomina, że będąc dzieckiem pasł krowy niedaleko lasu w pobliżu kościoła. Widział, jak prowadzono tam ks. Łaskiego i okropnie bito. Czynili to funkcjonariusze UB. Po prostu nowej władzy w Polsce nie pasował taki człowiek, który oprócz tego, że był księdzem, był także mocno zaangażowany w służbę na rzecz Ojczyzny jako kapelan Wojska Polskiego. Przecież po wojnie religię i duchowieństwo za wszelką cenę oddzielano od życia społecznego i różnych organizacji. Zachował się list ks. Łaskiego do rodziny napisany w Witowie 21 kwietnia 1949 r. Dziękuje w nim za życzenia świąteczne i przeprasza za to, że długo nie odpisywał, gdyż „był trochę chory”. Można się domyślać, o jaką chorobę chodzi.

W Wielki Piątek ks. Łaski został przy ołtarzu aresztowany przez UB i wywieziony z Witowa. Był przesłuchiwany i torturowany. Wrócił potem na kilka dni do Witowa (z tego okresu pochodzi wyżej wspomniany list). Starsza parafianka mieszkająca w Kłudzicach mówiła, iż na początku maja 1949 r., kiedy odprawiano nabożeństwa majowe, widziano w oknie plebani ks. Łaskiego, bardzo zmienionego, obandażowanego. Widok ten wycisnął na niejednym człowieku łzy. W pierwszych dniach maja ks. Łaski ponownie wywieziony został z Witowa i umieszczony na oddziale neurologicznym szpitala przy ul. Aleksandrowskiej w Łodzi. Matka i siostra ks. Łaskiego otrzymały zgodę na odwiedziny. Ks. Roch powiedział im wówczas, że widzą się po raz ostatni, pokazał poranione plecy. Cały język miał pogryziony z bólu, ponieważ w różny sposób znęcano się nad nim. Ks. Łaski był wykończony fizycznie i psychicznie. Swym najbliższym powtórzył zdanie, które wypowiadali do niego pracownicy UB: „Ksiądz mógł Dachau przeżyć, ale UB ma lepsze metody i tu ksiądz nie przeżyje”. Okazało się to okrutną prawdą, bo 13 maja 1949 r. ks. Łaski odszedł z tego świata. Tuż przed śmiercią otrzymał on list od swoich parafian, w którym zapewniali go o modlitwie w intencji jego szybkiego powrotu do zdrowia i do parafii. Pisali m.in.: „Powszechnie się słyszy głosy, że takiego proboszcza Witów już dawno nie miał, takiego gospodarza i takiego ojca”. List nosi datę 6 maja 1949 r. Osoby piszące list nie zdawały sobie sprawy, co tak naprawdę dzieje się z księdzem proboszczem. Być może uczyniły to celowo chcąc uniknąć cenzury, albo funkcjonariusze UB zadbali, aby miejscowa ludność zupełnie była zdezorientowana i zastraszona. Nie było to trudne, bowiem w każdej wiosce jedna, dwie osoby współpracowały z UB i donosiły o wszystkim, co się działo. Te osoby rozsiewały też złe i nieprawdziwe informacje na różne tematy. Czerpały z tego zyski. Ale przecież takie postawy to zdrada Boga, Ojczyzny i człowieka. Ludzie ci nie mieli żadnego kręgosłupa moralnego i duchowego. Ponoć niektórzy z nich żyją do dziś.

Pamięć o ks. Łaskim wciąż żywa

Ks. Łaski chciał być pochowany na cmentarzu w Witowie. Pogrzeb odbył się 16 maja i był wielką manifestacją. Przybyły delegacje z Łękawy i Żeroni oraz tłumy wiernych. W obrzędzie pogrzebowym wzięło udział 33 kapłanów, przewodniczył im ks. kanonik dziekan Zygmunt Wertyński. Kazanie wygłosił kolega i druh z obozu ks. Wacław Sitek. Porównał w nim życie ks. Łaskiego do poszczególnych części mszy świętej. Pogrzeb ks. Łaskiego miał również głęboką wymowę liturgiczną. Wskazał na nią kaznodzieja ks. Sitek. Dzień 16 maja to wspomnienie św. Andrzeja Boboli, męczennika. Była to również oktawa uroczystości św. Stanisława, biskupa – męczennika. Przez ten związek uwypuklona została ofiara życia ks. Łaskiego, którego też można nazwać męczennikiem. Ponadto odbył się on w miesiącu maju, Matki Bożej, do której ks. Roch miał wielkie nabożeństwo.

Według słów ks. Wacława Sitka, już przed wojną ks. Roch rozwijał cześć i nabożeństwo do Najświętszego Serca Jezusowego oraz do Matki Bożej. Był człowiekiem modlitwy. Z niej czerpał pogodę ducha i tężyznę. Kazania głosił językiem przystępnym, odznaczał się uczynnością i poświęceniem bez reszty. Kochał przyrodę i ludzi, był bezwzględnie posłuszny biskupowi diecezjalnemu, a przez niego Stolicy Apostolskiej. Dbał o czystość serca, umiał rozeznawać mądrze i szedł zawsze za głosem Ewangelii. Służył każdemu potrzebującemu słowem, radą i czynami miłosierdzia. Troszczył się także o kościół materialny, zwłaszcza na stanowisku proboszcza. W Łękawie parafianie nazywali go Rosiem, co może świadczyć o tym, że był człowiekiem bardzo przystępnym.

Dobrze się stało, że ofiara życia ks. Rocha Łaskiego nie została zapo­mniana. 9 maja 1999 r. w kościele św. Małgorzaty w Witowie odbyły się obchody 50-lecia jego śmierci. Najpierw odprawiono uroczyście Eucharystię, której przewodniczył ks. kanonik dr Waldemar Kulbat – redaktor ,,Niedzieli Łódzkiej”. Wygłosił również kazanie. Przybliżył w nim życie ks. Łaskiego oraz ukazał jego ofiarę na tle martyrologiom duchowieństwa polskiego. Mszę świętą koncelebrowało kilku księży. Odsłonięto i poświęcono w kruchcie kościoła tablicę pamiątkową dedykowaną ks. Łaskiemu.