Zbigniew Menke

Zbigniew Menke

Zbigniew Menke urodził się w 1926 roku w Sarnach, w dawnym województwie wołyńskim. Jego ojciec, Lucjan, ochraniał polskie granice po odzyskaniu niepodległości w 1918 roku, brał udział w wojnie bolszewickiej. Od 1920 roku jako oficer został skierowany do służby w Policji Państwowej. W 1940 roku został zamordowany przez NKWD w Kalininie (obecnie Twer) i pogrzebany w Miednoje. Mama, Maria Szmidt, prowadziła dom i pełniła funkcję przewodniczącej Stowarzyszenia „Rodzina Policyjna”. Od 1942 roku Zbigniew działał w ZWZ, a później w AK. Po wojnie rozpoczął studia w szkole Głównej Handlowej w Łodzi. Musiał je jednak przerwać ze względu na swoją akowską przeszłość. Od 1950 roku był nauczycielem i kierownikiem kilku placówek wychowawczych. Obecnie mieszka w Tomaszowie Mazowieckim i jest na emeryturze.

Wspomnienia Zbigniewa Menke

Wspomnienie o przedwojennym i powojennym harcerstwie

Pierwsza nocna warta

Harcerską służbę rozpocząłem w drużynie harcerskiej im. Stefana Czarneckiego w 1936 roku w szkole powszechnej we Włoszczowie. W maju 1937 roku byłem uczestnikiem Jubileuszowego Zlotu Harcerzy Chorągwi Kieleckiej, a na przełomie lipca i sierpnia uczestniczyłem w moim pierwszym obozie w Podzamczu Chęcińskim nad Nidą. Sami zakładaliśmy obóz, rozbijaliśmy namioty, zbijaliśmy drewniane prycze i latrynę, kopaliśmy ziemiankę na magazyn. W tej pionierce pomagali nam starsi harcerze, a ja po raz pierwszy w życiu stałem na nocnej warcie. Ogniska, patriotyczne gawędy i szczególna atmosfera na długo pozostały w mojej pamięci. 3 maja 1938 roku maszerowałem z drużyną na defiladzie przed władzami miasta i powiatu włoszczowskiego, a na trybunie był także mój ojciec.

Ćwiczenia obrony przeciwlotniczej w szkole podstawowej we Włoszczowie

W 1938 roku rozpocząłem naukę w Gimnazjum i Liceum im. świętego Stanisława Kostki w Kielcach, ponieważ we Włoszczowie nie było szkoły średniej. Uzyskałem przeniesienie harcerskie do Czarnej Kieleckiej Ósemki do zastępu żeglarskiego „Wikingów”. Szkoła zorganizowała nam wiosną 1939 roku początek sezonu żeglarskiego nad Nidą, gdzie założyliśmy biwak. Ćwiczyliśmy pływanie kajakami, które przyjechały z nami konnymi wozami i tak też odjechały do Kielc. Nie znaliśmy szczegółów technicznych, ale stwierdziliśmy, że przed wojną zarówno szkoła, władza oświatowa jak i wojsko udzielały harcerstwu pomocy, troszcząc się o patriotyczne wychowanie młodzieży, czego niestety nie widać w obecnym czasie.

Wiosną 1939 roku do naszej drużyny przychodzili podoficerowie z orkiestry 2 Pułku Piechoty Legionów i uczyli nas sygnałów na fanfarach i gry na werblach, a łącznościowcy alfabetu Morse’a i obsługi polowych telefonów. Pamiętam to, że bardzo nam imponował udział wojska w szkoleniach. W marcu 1939 roku ojciec został przeniesiony na stanowisko komendanta powiatowego Policji Państwowej w Opocznie. Ukończyłem I klasę gimnazjum w Kielcach i do Opoczna przyjechałem na wakacje. Nad Polską gromadziły się już czarne chmury. Ojciec mówił nam o aktach dywersji organizowanych przez niemieckie bojówki, radio podawało coraz bardziej niepokojące wiadomości. Po upadku Czechosłowacji, Polska stanęła oko w oko z Niemcami i nikt z nas nawet nie dopuszczał myśli, że mogliśmy oddać Gdańsk, czego chciał Hitler.

Często przebywałem z ojcem w komendzie powiatowej Policji Państwowej. Wiedziałem, że rozwożone były przez policjantów karty powołania do ukrytej mobilizacji rezerwistów, wiedziałem, że policja miała nadzór nad budową strategicznego mostu przez Pilicę w Łęgonowicach, gdzie ujęto trzech szpiegów. Ja poznawałem opoczyńskich harcerzy, którzy mieli zadanie pełnić służbę łączników w komendzie miasta, a także udzielać pomocy policji w doprowadzaniu na plac przed starostwo mobilizowanych rowerów. W połowie sierpnia powołano do komendy powiatowej około stu rezerwistów, którzy utworzyli „rezerwę policyjną”. Nosili wojskowe mundury i policyjne czapki. Harcerze pomagali w urządzaniu kwater, montowali łóżka, napełniali sienniki itp.

Upokorzeni przegraną wojną

II wojna światowa rozpoczęła się w Opocznie 1 września 1939 roku. Zobaczyliśmy samoloty z czarnymi krzyżami na skrzydłach. Jeden z nich zrzucił bombę na przedmieście Gorzałków, rozbijając dom przy torach kolejowych. 3 września zostały ewakuowane rodziny policyjne i my także wyjechaliśmy z mamą, żegnając się z ojcem na krótki czas. Nie wiedzieliśmy, że na zawsze… Ojciec wyruszył z Opoczna na czele kompanii opoczyńskiej policji w stronę Góry Kalwarii, Garwolina i Kowela na wschód, osłaniając wycofujące się urzędy, instytucje i skarb państwa w kierunku Rumunii i Węgier. Jechaliśmy parokonnym wozem ich śladem – ja w harcerskim mundurze i szkolnym szynelu. Ta droga była koszmarem. Tysiące wozów i uciekinierów, a nad nami wrogie samoloty zrzucające bomby i ostrzeliwujące cofające się kolumny wojska i cywilów, płonące wsie i miasta. Dalej na wschodzie policja musiała chronić ewakuowanych uciekinierów przed ukraińskimi bandami ostrzeliwującymi szosy, mordującymi Polaków, którzy uciekali w kierunku Rumunii. W takich warunkach dojechaliśmy do Łucka, gdzie mama uzyskała wiadomość, że komisarz Menke z kompanią opoczyńskiej policji został skierowany do ochrony drogi odwrotowej na Beresteczko czy Dubno. Następnej nocy oficerowie z kolumny czołgów mający radiostację ostrzegli nas przed dalszą jazdą na południe, ponieważ bolszewicy przekroczyli polską granicę i zajmowali teren. Radzili, aby lepiej zawrócić i jechać na zachód. Tak też zrobiliśmy, a za naszym przykładem poszło tysiące uciekinierów uciekających teraz przed „czerwoną armią”, o której wielu Polaków słyszało, a wielu ją znało. Wracaliśmy przez zajęte tereny przez Niemców, kryjąc się nadal. Przez Wisłę przeprawili nas chłopi promem pod Maciejowicami. Po wielu przygodach, upokorzeni przegraną wojną, wróciliśmy do Opoczna około 6 października 1939 roku do mieszkania zajętego w dodatku przez niemieckich żandarmów na kwaterę. Sami, bez ojca i pozbawieni środków do życia.

Pierwszą przygodę z Niemcami miałem wkrótce po powrocie do Opoczna. Szedłem w harcerskim mundurku z kolegami i zostaliśmy zatrzymani okrzykiem „halt” przez trzech żołdaków. Nie mogliśmy się z nimi dogadać. Oni się dziwili, co to był za mundur i odznaka, więc jeden z nich wyrwał mi harcerski krzyż razem z materiałem bluzy. Tak zaczęła się nasza „znajomość” z okupantami. Wkrótce usłyszeliśmy o walkach oddziału mjr. „Hubala” w lasach opoczyńskich i koneckich. Ludzie zaczęli podnosić głowy wierząc, że „im słonko wyżej, tym Sikorski bliżej”, oraz w wiosenną ofensywę aliantów. Moja mama otrzymała zezwolenie na prowadzenie małego sklepu z artykułami mieszanymi. Sklep ten był punktem kontaktowym dla oficerów konspiracji, a pomagał nam kpt. A. Wesołek „Wyrwa” – zastępca komendanta policji w Tomaszowie Mazowieckim, będący w konspiracji zastępcą komendanta Obwodu Związku Walki Zbrojnej w Tomaszowie Mazowieckim. Został zamordowany przez gestapo na „Zapiecku” w Tomaszowie, gdzie figuruje na tablicy pamiątkowej. On też pomagał nam konserwować broń myśliwską ojca ukrytą w piwnicy.

Do Opoczna przyjechali wysiedleni z Łodzi i poznańskiego. Wśród przybyłych było sporo młodzieży, z którą uczęszczaliśmy na tajne komplety nauczania. Kierownikiem kompletów był prof. Stanisław Kowalski, doskonały pedagog i duchowy przewodnik młodzieży. Zdawał sobie sprawę z naszej działalności w Armii Krajowej, ponieważ zdarzały się nam nieobecności, podczas których wykonywaliśmy zadania zlecone przez naszą organizację.

Działalność w podziemiu

W 1942 roku otrzymałem propozycję wstąpienia do ZWZ jako harcerz, mający duży wpływ na opoczyńską młodzież. Przybrałem pseudonim „Sęp”. Moim pierwszym zadaniem było zorganizowanie wśród moich kolegów-harcerzy najpierw jednej, a potem drugiej sekcji. W konspiracji braliśmy udział w szkoleniu wojskowo-konspiracyjnym w prywatnych mieszkaniach, a ćwiczenia praktyczne odbywaliśmy w lasach Poświętnego, Sitowy i Mroczkowa. Braliśmy udział w kolportażu prasy podziemnej, mieliśmy obowiązek uczęszczania na tajne komplety nauczania. Nasze dowództwo tłumaczyło, że po wojnie brak będzie inteligencji, którą niszczyli okupanci. Byłem dowódcą drużyny i zostałem upoważniony do odbierania przysięgi. Do drużyny przyjąłem kilku kolegów przesiedlonych do Opoczna, których włączyłem do obu sekcji. Sekcje wkrótce rozrosły się do dwóch drużyn. Moja drużyna została podporządkowana dowódcy Kedywu Obwodu Opoczno – por. Zdzisławowi Brzeskiemu „Topór”.

Jak grom z jasnego nieba spadła na nas wiadomość podana w „Nowym Kurierze Warszawskim” i potwierdzona w „Biuletynie Informacyjnym AK” o mordzie 15 000 oficerów polskich w Katyniu. Byliśmy pewni, że mordu dokonali bolszewicy w odwecie za przegraną wojnę w 1920 roku. W swoich obozach mieli w Kozielsku, Ostaszkowie i Starobielsku najlepszych synów Polski, kwiat narodu polskiego, tych, którzy byli wierni przysiędze do końca. Musieli zginąć w enkawudowskich kazamatach. W marcu 1943 roku Niemcy odkryli groby w Katyniu, a wkrótce dowiedzieliśmy się, że rząd ZSRR zerwał stosunki dyplomatyczne z naszym rządem w Londynie. Mieli wygodny pretekst do późniejszej okupacji Polski. Rok ten był w ogóle nieszczęśliwy, bo w czerwcu został aresztowany dowódca Armii Krajowej – gen. „Grot”, a w lipcu zginął gen. Sikorski.

W czerwcu nastąpiły aresztowania w Opocznie, zaczęto przeprowadzać łapanki. W czasie jednej z nich zostałem aresztowany i osadzony w miejskim areszcie, skąd po dwóch dniach uciekłem. Początkowo ukrywałem się w majątku państwa Bąkowskich w Kraśnicy, a potem po zakonspirowaniu drużyny zostałem skierowany do służby budowlanej „Baudienst” w Dembie z zadaniem werbowania nowych członków i odbierania od nich przysięgi. Pomagaliśmy także chętnym do ucieczki z „Baudienstu”, wywabiając z ewidencji obozu dane dotyczące miejsca urodzenia i zamieszkania uciekinierów. Wpisywaliśmy tam fałszywe dane. Płyn do wywabiania mieliśmy z Kedywu. W tym czasie składałem meldunki i otrzymywałem zadania w restauracji Franciszka Wilka w Opocznie. W lutym 1944 roku zostałem aresztowany w czasie akcji zrywania plakatów, za co groziła śmierć. Przesłuchanie trwało około 7 godzin, a warunkowe zwolnienie zawdzięczałem mamie, która po uzyskaniu wiadomości, że byłem prowadzony ulicą z rękami w górze, zdołała przekupić znajomego żandarma z posterunku w Opocznie.

Przez kilka miesięcy przerabialiśmy materiały podchorążówki, piechoty, regulaminy, instrukcje walki, zasady dywersji i inne. W lipcu 1944 roku w czasie akcji AK „Burza” dostałem rozkaz likwidacji obozu „Baudienstu” w Dembie. Zadanie wykonałem z pomocą kolegów Klimczaka, Zięby i Kowalskiego w ciągu dwóch nocy. Zniszczyliśmy ewidencję, przecięliśmy druty kolczaste, zrobiliśmy przejście przez rów wokół obozu i przez przekupioną linię strażników 360 ludzi uciekło z obozu do wyznaczonych punktów. Część członków konspiracji skierowałem przez punkt kontaktowy w leśniczówce w Dembie do oddziałów partyzanckich „Wichra” i „Henryka”, pozostali udali się do domów, unikając cofających się niemieckich oddziałów. Po wybuchu powstania warszawskiego zostaliśmy skierowani na koncentrację 25 pułku piechoty Armii Krajowej Ziemi Piotrkowsko-Opoczyńskiej i 72 pułku piechoty „Jodła” Ziemi Radomskiej. Brałem udział w walce o Przysuchę jako dowódca I drużyny i zastępca dowódcy 3 plutonu, a wszyscy cieszyliśmy się na otwartą walkę i marsz na pomoc Warszawie. Moja druga drużyna zrobiła sobie z radości „rodzinne zdjęcie”, za co dałem im solidną reprymendę, a „Zemście” naganę, bo zapomnieli, że trwała wojna. Ze względu na krótkie, sierpniowe noce i brak ciężkiej broni marsz na Warszawę został odwołany, a koncentracja rozwiązana.

Po powrocie do Opoczna dostałem rozkaz zorganizowania wywiadu wojskowego i kolejowego oraz reorganizacji sieci łączności i skrzynek kontaktowych. Punkt obserwacyjny sieci kolejowej znajdował się na placu drzewnym przy dworcu. Wieczorem składano meldunki w sklepie mojej mamy i kasie kina, gdzie kręcili się ludzie, a ja po segregacji przekazywałem je przez łączników do punktów kontaktowych w lasach Januszewic i Mniszkowa, a także do młyna Wawrzeckiego i Gór Trzebiatowskich. Po upadku powstania warszawskiego zorganizowałem przy punkcie RGO (Rada Główna Opiekuńcza) sekcję sanitarną w składzie ośmiu dziewcząt pod dowództwem siostry Hanki, która brała udział w powstaniu. Przeprowadzała ona szkolenia oraz gromadziła środki opatrunkowe i leki, które kupowaliśmy w aptekach i u niemieckich sanitariuszy. Materiały te wysyłaliśmy do oddziałów razem ze zgłaszającymi się powstańcami uciekającymi z transportów do obozów.

11 listopada 1944 roku otrzymałem awans na stopień kaprala podchor. i przydział do 31 pułku strzelców kaniowskich jako dowódca I drużyny i zastępca dowódcy 2 plutonu. Przeprowadzaliśmy nadal wywiad, braliśmy udział w rekwizycji żywności w magazynach „Społem”, w transporcie broni do Brzustowa, osłonie akcji na Komunalne Kasy Oszczędności itp. Mieliśmy poważne obawy, co z nami będzie, bo dochodziły nas wiadomości o zachowaniu sowieckich oddziałów za Wisłą, o rozbrajaniu oddziałów AK, celowym nieudzieleniu pomocy powstaniu, aresztowaniach itd. Zimowa ofensywa sowiecka rozpoczęła się 12 stycznia 1945 roku, a już 17 Opoczno zostało zajęte przez sowieckie oddziały. Na odprawie szef sztabu obwodu „Prawdzic” Blaszyński, polecił przekazać naszym podkomendnym, że wobec wrogiego stosunku bolszewików do Armii Krajowej przerywamy działalność na rozkaz Komendanta Głównego AK, aby chronić nasze życie. Obowiązywała nas nadal tajemnica. Ostatni rozkaz Komendanta Głównego AK przeczytałem w całości dopiero w „Biuletynie Informacyjnym AK” w 2000 roku wydanym przez Światowy Związek Żołnierzy AK. Po przekazaniu rozkazu chłopakom z drużyny musiałem zamelinować swoją broń osobistą: pistolet 7,65 Sauer i pistolet maszynowy MP 42. Takie zakończenie służby było dla nas tragedią i przekreśleniem marzeń o zbrojnym zajęciu Opoczna i defiladzie na Placu Kościuszki. W pierwszych dniach lutego 1945 roku skończył się dla mnie okres harcerskiej i żołnierskiej służby w czasie wojny i hitlerowskiej okupacji. Jako harcerz rozpocząłem służbę w Związku Walki Zbrojnej, a potem w Armii Krajowej i starałem się być posłusznym prawu harcerskiemu i żołnierskiej przysiędze. Jednego tylko punktu prawa harcerskiego nie dochowałem – z uwagi na ciężkie okupacyjne życie i trudną nerwowa służbę zacząłem palić papierosy. Ten nałóg nie poszedł mi jednak na zdrowie, bo miałem dwa zawały serca i teraz wszystkich ostrzegam przed paleniem.

Powstaje ZHP

Okupacja niemiecka skończyła się z chwilą zajęcia Opoczna przez sowieckie wojsko, ale nie przyszła do nas oczekiwana przez ponad pięć lat prawdziwa wolność. Brak było entuzjazmu i radości. Na domiar złego zaczęły się rewizje w domach, a koledzy wzywani do Powiatowego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego na ul. Piotrkowską mówili, że byli tam oficerowie w polskich mundurach, z których niektórzy mówili po rosyjsku. Na każdym kroku widzieliśmy przykłady bezprawia i zwalczania najbardziej patriotycznej części młodzieży, która w szeregach AK każdego dnia ryzykowała życie dla Ojczyzny. Musieliśmy podejmować dramatyczne decyzje – co dalej. Kilku kolegów z mojej drużyny wysiedlonych w czasie okupacji z Łodzi i poznańskiego, wróciło z rodzicami do domów, dwóch wstąpiło do wojska Pozostałym wojsko „berlingowskie” nie odpowiadało, bo nie przypominało ani naszego przedwojennego, ani tego, w którym służyliśmy w czasie wojny. Postanowiliśmy kontynuować naukę. Prof. Stanisław Kowalski w lutym 1945 roku zaczął organizować Gimnazjum i Liceum Koedukacyjne im. Stefana Żeromskiego. Ja z kolegami wstąpiliśmy do klasy I liceum, inni do młodszych klas. W naszej klasie na dziewięć osób było siedmioro akowców, w klasie IV gimnazjum na dziewiętnastu uczniów było dziesięcioro młodszych akowców z II drużyny, przeważnie łączników. Pomagaliśmy dyrektorowi Kowalskiemu w organizowaniu i urządzaniu szkoły. Był on dla nas niekwestionowanym autorytetem, dzięki niemu mogliśmy uzyskać maturę i pójść na studia. Moje plany i marzenia o poświęceniu się karierze wojskowej spaliły na panewce, bo nie było mowy o przyjęciu do szkoły oficerskiej syna oficera policji, w dodatku akowca. Nazywano takich „klasowo obcy, ideologicznie wrogi”.

Ponieważ w 1942 roku organizowałem harcerzy, a potem byłem ich dowódcą w ZWZ-AK, koledzy poprosili mnie o utworzenie jakiejś organizacji w szkole, aby podtrzymywać wojenne więzy. Pod koniec lutego zgłosił się do mnie dh. hm. Mogilski, który w imieniu Komendanta Chorągwi ZHP w Łodzi – dh. Łetowskiego i zastępcy – dh. Perki (obaj byli oficerami Sztabu Okręgu Łódzkiego AK) zaproponowali mi zorganizowanie w szkole Związku Harcerstwa Polskiego, akceptowanego prze ludową władzę.

14 marca 1945 roku powołaliśmy I Męską Drużynę Harcerską im. Władysława Jagiełły. Była to pierwsza drużyna w mieście i powiecie opoczyńskim. W drużynie znaleźli się wszyscy akowcy, a ja zostałem drużynowym. Do drużyny przyjęliśmy około 80 chłopców i 20 dziewcząt. Ponieważ wojna trwała nadal, postawiliśmy na dalsze szkolenie harcerskie (zdobywanie sprawności i stopni) i wojskowe. Sprawdzianem były ćwiczenia terenowe, które przeprowadzaliśmy w okolicznych lasach wykorzystując posiadaną przez niektórych broń krótką. Było to dość ryzykowne, bo na każdy wymarsz poza miasto musieliśmy uzyskać zezwolenie z Urzędu Bezpieczeństwa lub Milicji Obywatelskiej, ale żadnej wsypy wtedy nie było. Zbieraliśmy także w okolicy porzucony przez Niemców ekwipunek wojskowy i drużyna była bardzo dobrze zaopatrzona w chlebaki, plecaki, menażki, a szczególnie – w pałatki namiotowe, pod którymi planowaliśmy zorganizować obóz. Brak mundurów zastępowały nam biało-czerwone opaski na rękawach z napisem „ZHP Opoczno”. W takich to mundurach chłopcy, po raz pierwszy po wojnie, brali udział w czasie świąt Wielkanocnych w adoracji Grobu Chrystusa i procesji. Ja miałem zielony, partyzancki mundur bez naramienników z harcerskim krzyżem na piersi. Dobrze wyszkolona drużyna wzięła udział w manifestacji na Placu Kościuszki z okazji zakończenia wojny z Niemcami, 9 maja 1945 roku. Widzieliśmy wtedy naszą siłę i czuliśmy sympatię otaczających nas ludzi, którzy znali często naszą akowską przeszłość.

W Opocznie powstała Komenda Hufca ZHP, w której pełniłem funkcję I zastępcy komendanta i kierownika referatu starszoharcerskiego. Staraliśmy się trzymać „harcerski styl, harcerski fason”, ale nie da się ukryć, że nie podobał się nam narzucony Polsce ustrój, do którego z konieczności musieliśmy się przystosować, aby zdobyć matury i wyjechać na studia. Zbliżały się wakacje i zaczęliśmy przygotowywać się do pierwszego po wojnie obozu harcerskiego. Wymagało to kilku wyjazdów do Komendy Chorągwi w Łodzi, skąd uzyskaliśmy środki finansowe, kuchnię polową i żywność z amerykańskich darów UNRRA. Dostaliśmy także oficjalne zatwierdzenie Komendy Obozu, którego byłem komendantem. W swoim piśmie komendant powiatowy Milicji Obywatelskiej wzywał wszystkie posterunki do udzielenia „wszechstronnej pomocy” komendzie obozu. Wykorzystaliśmy to i nasze warty pełniliśmy z karabinami, które dostaliśmy z posterunku w Drzewicy. Motywowaliśmy to tym, że w okolicznych lasach przebywały jeszcze niedobitki niemieckiego Wehrmachtu i słychać było nocami strzały. Poza tym drogami wracały z zachodu tysiące radzieckich żołnierzy stanowiąc na trasach przemarszu poważne zagrożenie. Komenda miała broń krótką i granaty. Obóz był zlokalizowany w lesie koło Drzewicy nad rzeką Drzewiczką. Prowadziliśmy harcerskie zajęcia, które dla młodszych stanowiły ogromną atrakcję, nocowaliśmy w namiotach z niemieckich pałatek.

Koniec prawdziwego harcerstwa

Rok 1945/46 był dla mnie rokiem maturalnym. Władze polityczne zaczęły obawiać się siły harcerstwa, a ich przedstawiciele zgłosili się do szkoły, żądając założenia koła Związku Walki Młodych będącego przybudówką Polskiej Partii Robotniczej. Harcerze sprzeciwili się i za moich czasów żadna inna organizacja w szkole nie powstała. Zarówno mama jak i ja byliśmy kilka razy wzywani do Urzędu Bezpieczeństwa pod różnymi pretekstami. Jako rodzina oficera policji, który zginął bez śladu w ZSRR, byliśmy ciągle podejrzani. Mieliśmy trochę obaw, bo od 1939 roku przechowywaliśmy w piwnicy broń myśliwską ojca, ja zaś miałem broń osobistą z okresu służby w AK – pistolet Suer i MP 42. Musiałem broń upłynnić, aby uniknąć w przyszłości kłopotów. W maju 1946 roku zdałem egzamin maturalny w naszej szkole. Planowałem wyjazd na studia do Łodzi.

Drugi obóz zorganizowaliśmy w lipcu 1946 roku w tym samym miejscu. W organizacji pomagali rodzice harcerzy, a Komenda Chorągwi dała nam szesnastoosobowe namioty z amerykańskiego demobilu, a jeden taki namiot był pełen żywności z darów UNRRA. W sierpniu 1946 roku prowadziłem obóz wędrowny drużyny do Krakowa i Zakopanego. Tam też uzyskałem stopień Harcerza Rzeczypospolitej. W Zakopanem, mimo lilijek na czapkach, górale brali nas za partyzantów z oddziału „Ognia”, co nam pochlebiało.

W 1946 roku rozpocząłem studia w Szkole Głównej Handlowej w Łodzi. Komendant Chorągwi pozwolił mi i jeszcze dwóm harcerzom zamieszkać w Komendzie Chorągwi na ul. Skorupki do chwili znalezienia stancji. Trwało to kilka miesięcy, w czasie których byłem instruktorem Komendy Chorągwi. Od tamtego czasu zacząłem tracić kontakt z drużyną, a całkowicie zerwał się, kiedy Urząd Bezpieczeństwa zmusił moją mamę do likwidacji sklepu i mieszkania w Opocznie i wyjazdu do Skarżyska. W 1947 roku musiałem przerwać studia, ponieważ studia w Szkole Głównej Handlowej były płatne, a ja jako akowiec nie mogłem dostać stypendium. Nie pomagało, że zapisałem się do Związku Uczestników Walki Zbrojnej o Niepodległość i Demokrację, w dalszym ciągu uważano nas za wrogów „władzy ludowej”. Po przerwaniu studiów wyjechałem do Wałbrzycha, gdzie rozpocząłem pracę zawodową jako księgowy w CPN. Potem przeniosłem się do centralnej Polski pracując jako nauczyciel-pedagog po zdaniu drugiej, pedagogicznej matury.

W latach 1949-56 prawdziwe harcerstwo zanikło. Stworzono Organizację Harcerską na wzór radzieckiego pioniera. OH stanowiła wydział zarządach Związku Młodzieży Polskiej. Chłopcy nosili białe koszule i czerwone krawaty, dziewczęta czerwone chusty. W tym okresie zawiesiłem służbę w ZHP aż do 1956 roku, kiedy to reaktywowane zostało harcerstwo. Byłem wtedy kierownikiem Państwowego Domu Dziecka w Grotnikach koło Łodzi. Do harcerstwa wróciły mundury, krzyże, obrzędy, więc przy PDD założyłem drużynę harcerską Nieprzetartego Szlaku. Drużynę prowadziłem do 1960 roku, kiedy przeniosłem się do PDD w Tomaszowie Mazowieckim. Tam też założyłem drużynę Nieprzetartego Szlaku, która opiekowała się atrakcją Tomaszowa – niebieskimi źródłami. Drużynę przekazałem wychowawcy PDD, który tak zasmakował harcerstwa, że był komendantem hufca w Tomaszowie Mazowieckim. W 1966 roku przeniosłem się na stanowisko kierownika internatu Państwowego Zakładu Wychowawczego w Tomaszowie, gdzie byłem drużynowym, a później Komendantem VII Szczepu Nieprzetartego Szlaku (starszoharcerskiego) im. Bojowników o Wolność i Demokrację.

Zbigniew Menke razem z harcerzami przy pomniku Armii Krajowej na Cmentarzu Wojennym w Tomaszowie Mazowieckim.

Działalność kombatancka

Za działalność w konspiracji i czynny udział w walce zbrojnej w latach 1942 -1945 otrzymałem z Ministerstwa Obrony Narodowej w Londynie „Krzyż Armii Krajowej” i dwukrotnie „Medal Wojska”. W Polsce otrzymałem „Krzyż Partyzancki”, a także „Medal Zwycięstwa i Wolności”, a za działalność ogólną „Krzyż Kawalerii Orderu Odrodzenia Polski”, „Złoty Krzyż Zasługi”, „Złoty Medal Opiekuna Miejsc Pamięci Narodowej” i „Złotą Odznaką Związku Nauczycielstwa Polskiego”. Poza tym uzyskałem odznaki: „Akcja Burza AK”, „Odznakę Weterana Walk o Niepodległość”, „Odznakę Środowiska Żołnierzy „Hubalczycy”” i Odznakę „Syn Pułku” (dla młodocianych żołnierzy poniżej 17 lat).

Mój skrócony życiorys, a było takich w Polsce tysiące, pokazuje losy harcerza – żołnierza. Patriotyzmu uczyliśmy się w II Rzeczypospolitej, w rodzinnym domu, szkole i harcerstwie, a egzamin z miłości do Ojczyzny zdawaliśmy w czasie wojny, służąc Jej w szeregach Armii Krajowej. Staraliśmy się przestrzegać zasad Prawa Harcerskiego, które uczyło nas odróżniać dobro od zła, a także dochować żołnierskiej przysięgi, aby uczciwie służyć Bogu i Polsce.

Gawęda harcerska przy obelisku na „Szańcu Hubala” w Anielinie, lata 70-te.

Po wojnie, już jako instruktorzy ZHP, staraliśmy się przygotować młodzież do aktywnej pracy dla dobra społeczeństwa i Ojczyzny. Kluczem do serc była i jest nadal historia, którą harcerze musieli poznawać, często wbrew oficjalnemu zakłamaniu, opierając się na wiedzy i doświadczeniu starszych. W harcerstwie poznawaliśmy prawdziwe dzieje Polski, uczyliśmy się patriotyzmu na wzorach swoich poprzedników z Szarych Szeregów. Te działania budziły dumę z przynależności do Narodu Polskiego, co stało się oficjalnym zadaniem ZHP po odzyskaniu w 1990 roku wolności i zlikwidowaniu cenzury obowiązującej przez 45 lat.